Tu i teraz

Były takie czasy, gdy pędzona chęcią ucieczki od własnego życia wyjeżdżałam gdzieś daleko.
Im dalej, tym lepiej. Na krótko, dłużej, bardzo długo.
Teraz uczę się jak rozglądać się po życiu z bliska i wiem, że nie ucieknę od siebie. Poza tym nie chcę, nie potrzebuję.
To moje życie. Z wszystkimi blaskami i cieniami. Tu, gdzie jestem i to, co robię.
Być tu i teraz – jak to pięknie śpiewa Kuba Badach w „Co w duszy gra” .   Jakie to nieoczywiste, a jakie ważne.
Łapię się na tym, że znam opinie ludzi z drugiego krańca świata. Ludzi, z którymi nigdy słowa nie zamieniłam, a nie znam imienia miłej pani w sklepie, której mówię codziennie dzień dobry. Tak niewiele wiem o ludziach mieszkających obok.
Patrzeć z bliska na to co obok, na co mam wpływ. Poznawać, smakować, zmieniać.
Może już zawsze będę biła się z myślami, że jest trawa zieleńsza u sąsiada i że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Może  czasem będę marzyć o jedzeniu superfood pod palmami. Tam gdzie rośnie mango, awokado czy quinoa. Tam gdzie liście większe, zieleńsze, ludzie prawdziwsi i milsi.
Ale jestem tu, nie tam. Więc będę próbować być tu i teraz.
Wchodzę na trawnik swojego życia. Może nie tak zielony, jak u sąsiada, ale swój własny. Uczę się nazywać to, co widzę. Zamiast plątaniny zielska patrzę oddzielnie.  Na moim trawniku rośnie bluszczyk kurdybanek, jasnota purpurowa, pięciornik gęsi i tasznik zwyczajny. Poznaję imię sąsiada, rozmawiam z panią w sklepie.
Nazywam mój świat.
Tu i teraz.

 

Źródło grafiki: Obraz Larisa Koshkina z Pixabay

Continue Reading

Ja – kobieta

Ja – kobieta.

Jestem utkana z codziennych i niecodziennych czynności, ról i obowiązków. Trochę żona, trochę mama, trochę córka, siostra i przyjaciółka.  Znajoma, koleżanka, pedagog, terapeutka.

Wszystkiego po trochu. Trochę piszę, trochę gram, trochę gotuję. Trochę śpię, piorę, odpoczywam. Pracuję zawodowo – baaaardzo nie trochę.

Wszystkiego co nieco. Nie całkowicie, czasami za mało, czasami za dużo. Czasami zupełnie niewystarczająco.

Jestem też utkana z relacji z innymi kobietami i przez całe życie wchłaniam tą otaczającą mnie kobiecość. Kobiecość tak różnorodną, że nie dam rady jej pomieścić. Podpatruję, podglądam, zerkam na przebywające w pobliżu kobiety i patrząc na nie, inspiruję się ich życiem. Uczę się jak rezygnować i jak się nie poddawać. Jak walczyć i jak przegrywać.  Uczę się śmiać , płakać i współczuć. Uczę się cech przeciwstawnych i odmiennych, bo tak różne i odmienne są kobiety dookoła mnie. To mnie tworzy.  Mnie – kobietę buduje ręka, która błogosławi mój poród w domu. Buduje mnie  płacz przez słuchawkę nad chorym maleństwem innej kobiety. Budują drobne prezenciki, słowa docenienia i uznania. Buduje podarowana bluzeczka, podzielony posiłek i przyjazny uścisk, telefoniczne pogaduszki. Budują te spojrzenia pełne uważnej troski, z których więcej wyczytuję,  niż ze słów, które nigdy nie padły.

Uczę się też nie uciekać od kobiet, które za najlepszą radę uznają „Ogarnij się i weź się za siebie”,  czy też zadają pytania, na które same nigdy by nie chciały odpowiedzieć.  Nie uciekam. Przekuwam strach na ostrożność , dystans i decyzję, że nie odsłonię swojego miękkiego podbrzusza. Potrafię już wejść do pokoju mojego życia i spokojnie rozejrzeć się, kto tam stoi. A że Ktoś kiedyś odmienił moje serce, już nie będę węszyła wyszukując tam zagrażających ludzi. Minę ich, pójdę do dobrych. Do tych, których serce bije podobnie jak moje. Nie jednakowo, inaczej. Ale bije.

To ja – kobieta z wszystkim po trochu.

To jak. Całkowita. Kompletna. Wystarczająca.

Wiem gdzie idę, wiem jak skończę.

To mi wystarczy. Całkowicie.

PS. Zdjęcie jest mojego autorstwa. Patera na różnorodne słodkości jest autorstwa Synka Nieprzylepy. Jej widok przypomina mi, że z brzydka glina w rękach siedmiolatka po szkliwieniu i wypaleniu może zaskoczyć pięknem i  nieszablonowością i użytecznością.

Continue Reading

Za kulisami

Siedzimy wieczorem i rozmawiamy. Od jakiegoś już czasu siadamy wszyscy – w piątkę. Jest bitwa o koce, o najwygodniejsze miejsce na kanapie. Są słowne potyczki i uwagi. A potem rozmawiamy o tym, co dobrego się w ten dzień zadziałało. Rozmawiamy o Dniu Dziecka. Jest dużo śmiechu, bo Synek Przylepa, uznał, że Dzień Bobasa to wyjątkowo śmieszna nazwa. Śmieje się tak,  jak tylko dziecko potrafi się śmiać. Szczerze, z głębi małego serduszka.  Zaraża wesołością wszystkich dookoła. My śmiejemy się z nim również.
– Jakie miałaś dzieciństwo? – pytam szesnastoletnią Bi.
– Fajne – zamyśla się na chwilę. – I szalone trochę – zaczyna wspominać swoje wybryki i przygody.
Wieczorem daję Starszakom drobne podarki.
Tak, jutro będzie sushi, lody i inne pyszności. Ale to jest mniej ważne. Ważniejsze jest dla mnie to, że dzieci są obecne w moim życiu każdego dnia. Nie w urodziny, święta i Dzień Dziecka. Tak, wtedy też. Tak, wtedy świętujemy. Ale są na co dzień.
To stawia mnie do pionu, bo dobrą mamą nie staję się kupując im wypasiony prezent kilka razy w ciągu roku. Dobrą mamą jestem na co dzień. Buduję moje rodzicielstwo krok po kroku, zostawiając dzieciakom wspomnienia o tym kim jestem, gdy nikt nie widzi, gdy nikt nie słyszy, gdy nikt nie klaszcze. Nie porównuję cudzej sceny z moimi kulisami, bo wtedy zawsze będę gorszą matką. Robię swoje. Buduję moje rodzicielstwo poza oczami widzów. Scena jest tylko przez chwilę. Prawdziwe życie jest za kulisami. Chcę pamiętać, że Starszaki i Synek Przylepa pozostaną moimi dziećmi do końca życia.

 

Źródło grafiki: Obraz Mauricio Keller Keller z Pixabay

 

Continue Reading

Majówka

Na mądrych szkoleniach uczono mnie, bym opisywała to, co widzę i słyszę. Bym skupiała się tylko na rzeczywistości. Bez osądzania. Bez interpretacji. Tak profesjonalnie.                Z dystansem obiektywnego obserwatora.
Widzę mężczyznę i kobietę siedzących przy stoliku. Na blacie stolika dwie pełne szklanki, obok dwie puste, opróżnione. Napój jest bursztynowozłoty z pianką na górze. Szklanka ma napis LECH. W ręku mężczyzny tli się skręcony biały zwitek w kształcie papierosa. Mężczyzna oparł rękę ma na kolenie. Popiół zsypuje się na  spodnie. Mężczyzna i kobieta patrzą przed siebie. Oczy mają błyszczące, lekko szklane, nic nie mówią.
Obok stolika stoi małe dziecko, chyba dziewczynka, 2-2,5 roku tak na oko. Opiera się o szary mur. Nic nie mówi. Patrzy uważnie, bez uśmiechu. W ręku trzyma dwie foremki do piasku. Piasku nie ma. Dookoła kostka brukowa i beton.
Jest 1 Maja, przed 10 rano. Jest ciepło, wieje wiatr, świeci słońce – taka oto majówka.
Na tym bym skończyła, gdyby nie to, że dalej widzę tę dziewczynkę.  I bardzo pilnuję, żeby nie zacząć nakręcać się pytaniami, czy tak wygląda każdy jej dzień, czy tylko tak jest od święta. I pilnuję się, żeby nie myśleć jakie będzie miała życie, na kogo wyrośnie. I choć nie zapamięta tej majówki, bo jest za malutka, to upcha ten dzień w podświadomość.
W takich chwilach nie umiem w obiektywność, w obserwację. Nie umiem w dystans, w chłodną analizę. Zagryzam zęby myśląc, że powinno być inaczej, że nie tak to miało wyglądać. Więc ze ściśniętym sercem powtarzam tylko:
Mój Boże, uczyń cud. Niech jej następna majówka będzie inna.
Żeby jeśli szklanki, to z oranżadą, mlekiem albo kawą.
Żeby jeśli coś się będzie palić, to  grill,  ognisko albo lampion.
Żeby foremki były pełne piasku – z brzegu Wisły, piaskownicy albo plaży.
Mój Boże, uczyń cud.

 

 

Źródło grafiki: Obraz Luisella Planeta Leoni LOVE PEACE 💛💙 z Pixabay

 

Continue Reading

Daltonista

W moim przypadku Blue Monday spóźnił się o jeden dzień.  Światowa deprecha zaatakowała we wtorek. Zbyt dużo drobnych i niedrobnych rzeczy na raz. Wracałam z pracy i rzuciła mi się w oczy porzucona na chodniku rękawiczka. Leżała samotna, brudna, zagubiona. To była ostatnia kropla w kielichu goryczy.
– Ludzie są źli, świat jest zły, dobrych ludzi spotykają niesprawiedliwe rzeczy. Dookoła jest za dużo bólu, za dużo cierpienia – pomyślałam i tak już zostało.
Szarość, dookoła sama szarość. Wszystkie odcienie szarości. I czerń. Zero koloru.
Wieczorem  przeglądałam coś na komputerze i automatycznie otworzył się filmik o tym, jak osoby z daltonizmem zakładają okulary pozwalające zobaczyć kolory. Zobaczyłam ludzi starych i młodych,  mężczyzn i kobiety, którzy zakładają okulary i płaczą, bo zobaczyli jaki świat jest naprawdę. Zobaczyli, że nie jest szary. Jest piękny. Kolorowy.
– Daltonizm, patrzysz na świat jak daltonista – pomyślałam.
Kolejnego dnia w pracy kończyłam badanie chłopca.
– Zielone wyniki są dobre, czerwone złe – powiedziałam odwracając ekran. Zrobił skonfundowana minę.
– Jest świetnie, wszystko powyżej normy – dopowiedziałam.
– On jest daltonistą – wyjaśniła mama. Chłopiec nie był w stanie odróżnić dobrych i złych wyników.
Zatrzymałam się w swoich myślach na moment.
Raz zostało powiedziane, dwa razy to usłyszałam. Daltonista.
Wracając do domu poustawiałam to sobie tak po swojemu. W moim przypadku ktoś mi założył takie okulary, w których widziałam wszystko szaro-bure. Dałam to sobie zrobić.
Zdjęłam je więc i widzę już bez nich. Tak, jest wiele odcieni szarości, jest czerń i zgniła zieleń. Jest też błękit i biel.  Jest cała gama innych kolorów.
Przypominałam sobie dokładnie te kolory: Synek Przylepa przestał kaszleć, kurtka od mamy jest wspaniała, samochód ma zreperowane światło, mam gdzie i do kogo wracać. Impregnuję moje serce wdzięcznością. Widzę kolory.
Nie zmieniło się nic oprócz mojego nastawienia.
 Dlatego zmieniło się wszystko.”
                        Anthony de Mello

Źródło grafiki: Obraz Laura Åkerblom z Pixabay

Continue Reading

Jak najpiękniej

Sprawdziła raz jeszcze, gdy zdejmowała koszulę. Jest. Niewielki guzek pod pachą. Mały, prawie niewyczuwalny. W tym momencie w głowie wybucha kaskada pytań, na które tak trudno znaleźć odpowiedź.
Co dalej?  Co z diagnostyką?
Jak, gdzie i u kogo?
I to najważniejsze: Co z nimi?
Do głowy pcha się nieproszona wizja, gdy jej rodzina zostaje bez niej. Z tyłu głowy już czai się strach przed bólem i cierpieniem, choć przecież nic jeszcze nie boli. Nikt tutaj nie cierpi.
Bitwa o umysł. Prawdziwa bitwa rozgrywa się tam gdzieś głęboko pod powierzchnią. Ukryta przed oczyma osób trzecich. Strach i niepewność kontra wiara, nadzieja i miłość.
I wtem, niczym promyk z jasnego nieba, pojawia się myśl. Myśl, która niczym skalpel rozcina kłębiące się chmury niepokoju.
„Nie masz na to wpływu. Odejdziesz we właściwym czasie. A to, na co masz wpływ, to żeby zostawić po sobie najpiękniejsze wspomnienia. Żyć jak najlepiej. Tak, żeby najbliżsi taką właśnie cię zapamiętali.”
I to wystarcza. Może u kogoś innego to nic by nie zmieniło. Dla niej zmienia się perspektywa.  Tak, będzie żyła jak najpiękniej. Na to ma wpływ każdego dnia.
Potem jest lekarz, dokładny wywiad i szczegółowe, skrupulatne badanie.
– Wszystko jest w porządku.  Do zobaczenia za rok – słyszy.
Wychodzi wdzięczna i  już wie czego się nauczyła.
Dalej będzie żyła najpiękniej jak może. Każdego dnia.

 

 

Źródło grafiki: Obraz Bessi z Pixabay

Continue Reading

Ogród

Jest coś niezwykłego w tym momencie, gdy wyrywam pachnące ziemią marchewki, gdy zbieram kwaskowate borówki i pękate kalarepy. Gdy smakuję słodkich truskawek i cierpkich porzeczek. Jest coś niesamowitego, gdy okoliczna trawa i krzewy napojone wodą wręcz buchają zielenią. Gdy w powietrzu po deszczu unosi się ozonowy zapach, a parująca, nagrzana ziemia spowita jest lekką mgiełką. To jest ten moment, gdy na chwilę przenoszę się w czasie i przestrzeni. Przenoszę się w inne miejsce.  Przez moment jestem tam, gdzie nie ma śmiertelnie chorych dzieci, dorosłych bijących słabszych, ostrych jak brzytwa wyzwisk. Gdzie nie ma bólu i łez. Przez moment jestem w miejscu, do którego tęsknię całe życie, choć przecież nigdy tam nie byłam. Jestem w miejscu, które było stworzone dla mnie, gdzie zaplanowano bym mieszkała. Przez krótki czas jestem tam. Jestem w Ogrodzie.

 

Obraz Radfotosonn z Pixabay

Continue Reading

Żyć bez butów

Koszę trawę. Lubię ten czas, bo jestem sama z moimi myślami. Dla odmiany zajmuję się tylko jedną rzeczą na raz. Jakież to przyjemne. Jak to relaksujące. Zdejmuję buty i czuję wilgotną ziemię, kłujące źdźbła trawy i twarde szyszki sosen. Niby w butach jest bezpieczniej, ale na boso jest tak jakoś naturalniej. Bliżej mi wtedy do tej ziemi. Uważnie stawiam nogi, zwalniam mimowolnie.
Zwalniam.
Jestem tylko w jednym miejscu na ziemi, żyję tu tylko raz. To straszna pokusa, żeby się tak nachapać tego życia, ciągle pędzić i pędzić,  objeść ponad miarę. Te wszystkie szkolenia, kursy i studia na które chciałabym pójść. Ci wszyscy niesamowici, cenni ludzie, których warto byłoby posłuchać, spotkać, zapytać. Te wszystkie książki, które chciałabym przeczytać (a ja wiem, że nie starczy mi na to życia, bo wstręciuchy pisarze ciągle i ciągle piszą nowe).
Zwalniam. Na przekór pędowi dookoła. Na przekór głowie słucham serca.
Nie zdążę przebiec przez to życie biorąc udział w wszystkich tych ważnych, pięknych i mądrych wydarzeniach. Nawet gdybym miała na nogach najlepsze buty do biegania. Nawet gdybym nie wiem jak się natężała.
Zamiast tego wybieram być tu i teraz. Wybieram autentyczność obecnej chwili. Zdejmuję buty, bo twarda podeszwa, choc chroni, to tez izoluje i odgradza. Nie jest tak łatwo, bo czasem pokłuje coś od spodu, czasem spod nóg wyskoczy żaba i napędzi stracha, trzeba uważać na ślimaki, mrówki i inne insekty.
Dziś jest ten dzień, jeden jedyny. Wypije jego słodycz, przełknę jego gorycz. Przeżyję go , zapamiętam, docenię.
Codziennie uczę się zdejmować buty.

 

Źródło grafiki: https://pixabay.com/pl/photos/kwiaty-stokrotki-%c5%82%c4%85ki-bia%c5%82e-kwiaty-276112/

Continue Reading

Grzeczna i miła

Zawsze byłam grzeczna i miła. Jako nastolatka nie buntowałam się jakoś straszliwie. Uśmiechałam się, mówiłam  ładnie „Dzień dobry” i „Do widzenia”. Ja – taka zwykła dziewczyna ze wsi. Z normalną, ładną buzią, przeciętną figurą i wzrostem. Niedawno, w mroźną noc, usiłując zasnąć między dokładaniem do kominka i podłączaniem prostownika do akumulatora, przypomniałam sobie ciąg powtarzających się sytuacji w moim życiu, gdzie bycie miłą i grzeczną  nie pomagało.
Kiedyś zawitało na fb takie pytanie do kobiet: „Co byście zrobiły, gdyby na 24 godziny zniknęli wszyscy mężczyźni?” Odpowiedź, która zdobyła największą ilość polubień, to: „Poszłabym biegać w środku nocy i słuchałabym muzyki przez obie słuchawki, bez tej przemożnego uczucia, że jedną z nich muszę wyjąć”. Sto tysięcy osób polubiło ten komentarz. Smuci mnie to, że człowiek nie boi się wilka, dzika, czy innego drapieżnika z lasu. Największy strach w człowieku wywołuje inny człowiek. Ten sam rodzaj ssaka, ten sam gatunek, tylko płeć inna.
Pierwsze akcje, które pamiętam, to panowie z pobliskiej fabryki. Trzeba było przejść najszybciej jak się dało, bo wołali stojąc przy płocie. Jeden pan, czasem dwóch. Różne rzeczy wołali. Kiedy się chodzi do podstawówki, to człowiek stara się szybko zapominać. Potem było z górki, uwagi w pociągach, podszczypywanie pośladków w tramwaju w ostatnim momencie przed wyjściem, rzucanie prezerwatyw na ziemię. Pojawiali się panowie w krzakach ze spuszczonymi spodniami. Niewybredne propozycje od kogoś z przechodzącej grupy chłopaków.
Przez całą szkołę średnią ubierałam się grzecznie i miło. Nie chodziłam z dekoltem do pępka, czy w mini tak krótkiej, że prawie silnik na wierzchu. Kiedyś moja koleżanka wręcz spytała, dlaczego właśnie mnie zaczepiają. Szłyśmy przecież obie. Gdy jechałam tramwajem z koleżankami, to właśnie do mnie dosiadał się smagłolicy pan i zapraszał po angielsku na kawę. To mnie późnym wieczorem na Starówce zatrzymywał ktoś z bukietem kwiatów i propozycją restauracji. Zatrzymywano na drodze, z pytaniem, czy można mnie odwiedzić w domu. Przekonywano do następnego spotkania w pociągu. Za tydzień w pociągu o tej samej godzinie. Obcy pan proponował, że mnie sobie ukradnie,  inny pan przysiadał się w księgarni, zagadywał, a potem siedział przy stoliku tak długo, aż skończyłam czytać książkę (czytałam DWIE godziny) i śledził mnie, aż  do wyjścia z tramwaju. Pijany pan koniecznie chciał się ze mną żenić, ze mną -trzydziestoletnią kobietą jadącą na obronę pracy podyplomowej w widocznej ciąży. Ludzie nieznani, których widziałam pierwszy raz na oczy. I na szczęście po raz ostatni.
W momencie pojawienia się  sytuacji stresowej,  gdy jednostka czuje się zagrożona, mózg człowieka reaguje automatycznie na trzy sposoby – agresją, ucieczką lub zamrożeniem. Dobrze pamiętać o tych reakcjach w momencie dyskusji i pytań typu: „Czemu ofiara nie walczyła, czemu nie uciekała.?” Mnie mroziło. Niemal zawsze. Odcinałam się od rzeczywistości. Kiedyś wracałam od koleżanki. Stałam na peronie w długim, brązowym płaszczu i plecaku na plecach. Przechodzący obok pan zmierzył mnie spojrzeniem, przeszedł jeszcze raz, wrócił i stanął nieopodal. Dla osiemnastolatki chyba każdy starszy wgapiający pan się jest niepokojący. Ten był wyjątkowo niepokojący. Odeszłam na drugi kraniec peronu i wsiadłam do pociągu. Niepokojący pan przeszedł przez całą jednostkę pociągu i usiadł naprzeciwko mnie. Zdjęłam płaszcz, powiesiłam na haczyku. Pan zapytał, czy wracam z wycieczki. Kiwnęłam głową i udałam, że zasypiam. Miałam zamknięte oczy niemal całą drogę z Żyrardowa do Warszawy.
Te spotkania były na tyle niewygodne, że wypychałam je gdzieś w podświadomość. Czułam, że muszę sobie z tym jakoś radzić, a nie miałam pojęcia jak. W tym czasie miałam wielu kolegów, z którymi super się dogadywałam. Pisaliśmy listy, przegadywaliśmy całe noce, chodziliśmy na pizzę, lody, obiady, jeździliśmy na wspólne wyjazdy. Im lepiej się z kimś dogadywałam, tym było mi trudniej. Podświadomość pukała w postaci niepewności i strachu. Obroną był dystans, więc każdy, kto próbował podejść bliżej mnie, dostawał kosza. Każdy, dosłownie każdy, łącznie z Ł.
Kiedyś powiedziałam o tym Ł., jak bardzo wkurza mnie to trąbienie tirowców na mnie.
– Bo jesteś piękną kobietą – powiedział i mnie przytulił.
OK, rozumiem podziw, zrozumiałabym: „Ale z Pani cudna babka”. Rozumiem uśmiech, przepuszczanie w drzwiach, założenie płaszcza. Rozumiałam te kwiaty, rozumiałam nawet pytanie  w dorywczej pracy w drukarni: „Co taka piękna kobieta tu robi?” Ale aluzji z seksualnym podtekstem nie rozumiem.  To nie komplement. To policzek.
Dlaczego o tym piszę? Nie mam traumy. Mam cudownego męża. Mam fajnych kolegów, z którymi mogę rozmawiać o instalowaniu łącznika dwubiegunowego, wypieku chlebów na zakwasie i deficytach wyższych funkcji słuchowych. Nie żalę się. Mam się dobrze. Piszę o tym, bo mam córkę. Grzeczną i miłą. Mam też synów, których staram się dobrze wychowywać. Każdy z panów, z którym miałam nieszczęście się spotkać, miał mamę i tatę. Miał może siostrę, żonę, córkę. Piszę o tym, bo żyjemy w społeczeństwie, gdzie zakres naszego wpływu zaczyna się od rodziny.  Gdy synowie dorosną trochę, porozmawiam z nimi. O szacunku, o tym, co ja – kobieta-  uważam za męskie, a co za chamskie. Opowiadam też Bi o tych trudnych dla mnie sytuacjach, o moich reakcjach, o tym,  że można inaczej.  Mówię mojej grzecznej i miłej córce, to, czego ja nie wiedziałam, co potrzebowałam usłyszeć wiele lat temu. Że  odwagi  i asertywności możemy się nauczyć, że można oswoić lęk i go pokonać. Że nie jest sama.

 

Źródło grafiki: pixabay.com/pl/users/victoria_borodinova-6314823

Continue Reading

Moja droga

Obudziłam się w niedawno z myślą, że pewien etap za mną. Pożegnałam weekendowe przesiadywanie dzieciaków w naszym łóżku. Pożegnałam czuwanie w pokoju gorączkującego dziecka, pożegnałam nocne pobudki. Dostrzegłam, że ten etap już się zamknął. Przywitałam wieczorne siedzenie w salonie i gadanie o grubych (o rany, bardzo grubych) sprawach. Przywitałam dyskusje na równym poziomie, trudne pytania i konfrontujące uwagi. Świat moich dzieci się zmienił. Potrzebuję dorosnąć do tego rodzicielstwa, potrzebuję nauczyć się, rozwinąć. Idę tą drogą od prawie piętnastu lat. Nie zamierzam się zatrzymywać. W końcu rodzicem będę już do końca moich dni.

 

 

źródło grafiki: Obraz Valiphotos z Pixabay

Continue Reading