Targ –tu kicz spotyka się z prawdziwym autentykiem. Na chodniku leżą skóry z dzika, obok na stoisku podróbki markowych perfum. Targ – tu czas się trochę zatrzymał. Przekupki nadal sprzedają mleko w butelkach, jagody w słoikach i warkocze aromatycznego czosnku wyhodowanego na grządce.
Stoję w kolejce po pomidory i rozmawiam z kobietą za mną jak ze starą znajomą.
– A Pani chce gruntowe, czy pod folię? Bo ja do gruntu.
–Do gruntu. Stąd biorę, bo tam dalej mają drożej.
Kupuję sałatę od dwóch grubych jegomości. Jeden nie ma ręki, drugi nie ma przedniego zęba. Ten bez ręki sprawnie podaje sałatę , ten bez zęba nosi skrzynki. Uśmiechnięci , zziajani, wyglądają na braci.
– A ile mi pan tej sałaty napakował? – dopytuję.
– Dziesięć sztuk, selera dam pani w gratisie.
Targ – słychać płacz zmęczonych gwarem dzieci i nawoływanie przekupek o cygańskiej urodzie.
– Dżisiaj tylko dwadżieścia pięcz złoty. Dżisiaj tylko dwadżeścia pięcz!!!
W kąciku między straganami na zydelku siedzi babuleńka i powoli żuje bułkę. Przed nią niewielka skrzyneczka z jakimiś cebulkami.
Mijam stoisko z butami.
– Kaaamil, jakie chcesz? Najki, czy Adidasy? – woła do syna korpulentna pani – Chodź tu na galerię, to wybierzesz.
Kobieta przede mną swobodnie próbuje truskawki ze straganu.
– Dam pani te łubianki, to se pani odliczy, a do tej da mi pani z kilogram – prosi sprzedawczynię. Ciężki, półkilowy odważnik spada ze starej wagi i ląduje 10 cm. od nogi kupującej. Pani kupująca podnosi go jakby nic się nie stało.
Targ to taki relikt przeszłości. Nie chodzi o towar, który można tam nabyć, lecz o klimat, którego nie ma żaden sklep, żadne, nawet najbardziej wypasione centrum handlowe. Na targ czasem trzeba pójść, żeby poczuć jak to jest, gdy nieznajomi zagadują życzliwie, jakby znali mnie od dawna, gdy pan zaczyna pół życia opowiadać i gdy pani odradza ,żeby nie kupować od niej pietruszki, bo „Widzi pani jak mi po nocy zmarniała”. Podróbek towarów znaleźć można tu mnóstwo, ale za to smak relacji z ludźmi jest na wskroś autentyczny.
Właśnie dla tych relacji, dla uśmiechów i zagadywań czasem warto pójść na targ.
Źródło grafiki: pixabay.com
4 komentarze
Dawno tu nie zaglądałam, real mnie wessał 😉 Widzę i czuję wszystko co opisujesz. Ja ostatnio doceniam klimaciki w lokalnych sklepikach, które się nie dają marketom; sprowadzają czasem dla mnie o co poproszę. Niekiedy znają moją listę zakupów lepiej ode mnie i jak po pracy wieczorem (!) wstępuję po drodze do domu, to dowiem się co już kto z moich zakupił- komedyja 😉 Moje dzieci to złości, ale ja- z wiekiem- zaczynam to doceniać. A jak chcę być nieco bardziej anonimowa to jadę np na targ 🙂 Pa
Tak, lokalne sklepiki też mają swój urok. Kiedyś zapomniałam karty płatniczej, a robiłam dość duże zakupy. Chciałam zostawić te torby przy kasie i podskoczyć szybko do domu. A Pani kasjerka mi mówi – Niech Pani bierze te zakupu do domu i spokojnie proszę potem do nas podjechać. 🙂
U nas nie ma typowego targu, ale lokalny ryneczek i tak wymiata. Bez straganów, każdy sprzedawca we własnym „domku”, ale tych najulubieńszych znamy po imieniu, rozmawiamy o życiu i po prostu lubimy.
Druga sprawa, że z kasjerem z Biedronki też idzie się zaprzyjaźnić, jeśli tylko ma się życzliwy stosunek i otwartość do innych ludzi 🙂
Super jest to, co napisałaś. Nie zawsze chodzi o miejsce, ale o klimat, który sami tworzymy. Jak widać ludzka życzliwość sprawia, że nawet w sklepowych molochach czujemy się dobrze.