Siedzę na drewnianym krzesełku w sali gimnastycznej. Nie, nie piszę matury. Przyszłam, bo Bi ma pasowanie pierwszoklasisty. Dzieci stoją dumnie, rodzice siedzą jeszcze dumniejsi. Przede mną zasiadł łysy pan i mi tą swoją łysą głową zasłania cały widok. Jakoś przeżyję.
Zaczyna się apel, więc dzieci wstają i zaczynają śpiewać. Rodzice też wstają, ale nie po to, żeby śpiewać. Rodzice wyciągają komórki, aparaty, kamery, inne gadżety i filmują swoje pociechy. Ł. zrobił kilka zdjęć i usiadł obok mnie. Siedzimy i słuchamy, jak dzieci śpiewają. Wokół dzieci kłębi się tłum paparazzich – każdy wyszukuje swojego faworyta. A my siedzimy i słuchamy jak Bi recytuje wierszyk. Tłum rodziców nie maleje. Wierszyk, piosenka, pasowanie monstrualnie wielką kredką (skąd ten pomysł?) i uścisk dłoni dyrektora – wszystko zostało nagrane. A my klaszczemy wykonawcom i machamy do Bi. Córka odmachuje. Łysy pan nadal zasłania, podnoszę się wiec lekko z krzesełka i robię do Bi śmieszną minę. Bi patrzy z niedowierzaniem. Drugi raz wychylam się zza łysego pana i pokazuję jej język. Bi zaczyna się śmiać i trąca łokciem koleżankę. Wychylam się z głupią miną trzeci raz, potem kolejny i kolejny. Śmieje się już cały rząd koleżanek i z bananami na buziach śpiewają kolejną piosenkę. A niech mają dzieci trochę radości na tej doniosłej uroczystości. Zabawa trwa w najlepsze, gdy kątem oka dostrzegam stojącą w drzwiach postać, która uważnie mi się przygląda. To pan dyrektor. Szybciutko usiadłam za łysym panem jak skruszona gimnazjalistka. Ale było warto. Bi obśmiała się jak dzika fretka, koleżanki zadowolone, ja również. Pan Dyrektor jakoś zniósł tą niesubordynację. Po apelu Bi podbiegła głośnym krzykiem „Mamo, ale się wygłupiałaś”. Jest szczęśliwa i promienna.
Od tamtego czasu minęło kilka lat. Pamiętam ten apel, bo zdecydowałam się w nim uczestniczyć. Słyszałam piosenki i wierszyki, obserwowałam dzieci, ich zachowania, reakcje. Ba, nawet sama miałam swój ukryty występ. Nie mamy z tego wydarzenia nagranego filmu, nie mamy miliarda zdjęć. Mamy wspomnienia, bo byliśmy tam obecni nie tylko ciałem. Widzieliśmy wszystko swoimi oczyma, a nie okiem kamery.
To, czego nauczyliśmy się wtedy (z reguły obgadujemy z Ł. nasze spostrzeżenia i wnioski), to żeby przeżywać ważne chwile razem, być obecnym, słyszeć i widzieć. Od tego czasu na występach, ślubach, rocznicach, urodzinach i wszelkiego rodzaju ważnych uroczystościach staramy się zrobić kilka zdjęć na pamiątkę, a potem usiąść, słuchać i przeżywać. Na co nam setki zdjęć i nagrań, jeśli umyka nam teraźniejszość. Bardzo lubię oglądać zdjęcia i filmiki, wspominać przeszłe zdarzenia. Lubię myśleć o przeszłości, o tym czego nauczyły mnie minione wydarzenia, jakie wnioski wyciągnęłam z tego, co mi się przydarzyło. Lubię też planować rzeczy, które przyjdą, przygotowywać się do przyszłych wydarzeń. Lubię marzyć. Jednak uczę się żyć teraz, w miejscu, w którym jestem. Celebrować ważne chwile, doceniać dzień dzisiejszy i żyć jego pełnią. Na „wczoraj” i na „jutro” nie mam wpływu, mam wpływ tylko na „dzisiaj”. Dzisiaj jest TEN DZIEŃ. Zatem, carpe diem.
Źródło grafiki: pixabay.com
2 komentarze
Uwielbiam robić zdjęcia, drukuję je układam w albumy i bardzo często do nich wracam.Powinnam bardziej skupić się na przeżywaniu danej chwili. Taki przykład: Jestem wraz z mężem na cudownym koncercie – widowisku Pink Floydów. Słucham całym ciałem jestem wniebowzięta, czuję muzykę, emocje. Czuję, że dla takich chwil warto żyć. Nic mnie nie zajmuje tylko słucham i patrzę. A co robi mój mąż – nagrywa. Nie przeżył tego tak jak ja, bo po koncercie nie miał takiego pozytywnego odbioru… A z tym językiem i śmiesznymi minami na apelu super! Mam nadzieję, że będę też taką mamą dla mojej córeńki! Brawo!!!
Dzięki za komentarz. Ostatnio znajomym opowiadałam o tym incydencie ze szkoły i wszyscy zrywali boki. No bo w życiu musi być i poważnie, ale też i śmiesznie. I już.