Jadę. Spóźniona i zmęczona wlokę się w korku. Jest zimno i ciemno. A potem, gdy już dobiegam pół godziny później, zatrzymuję się, żeby pomóc B. i jego mamie. Trochę specjalnie opóźniam swoje wejście na salę, więc powieszę kurtkę i zagadam z B. On co prawda nie mówi, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Mama mu dziś założyła specjalny krawat, który miga i gra kolędę. Żartuję, że jest taki wyelegancony i że jest bardzo na czasie. Ostatnio Madonna miała taką migającą muchę na uroczystej gali. Śmiejemy się i wspólnie wchodzimy. Mama B. – starsza kobieta. Zupełnie zwykła, normalna. Bohaterka. Zabiera B. do sklepu, na spacery. Codziennie, od wielu, wielu lat.
Na salę wchodzić nie chciałabym, bo niezręcznie się czuję słysząc zdawkowe „Wszystkiego najlepszego”. Niezręcznie się czuję, gdy sama życzę „Zdrowia i pomyślności” bez względu na osobę stojącą przede mną. Chciałabym inaczej. Chciałabym powiedzieć prawdę, co myślę, z serca. I dotknąć serca drugiej osoby. Ale do tego potrzeba czasu i odwagi. A ja nie zawsze je mam.
Staje przede mną dziewczyna na wózku w opasce renifera. Przyklękam i kiedy jesteśmy na tym samym poziomie, dzielimy się opłatkiem.
– Pamiętam ciebie, gdy byłaś śliczną, malutką dziewczynką. Na jednej z wigilii patrzyłam na ciebie i zastanawiałam się, na kogo wyrośniesz. Wyrosłaś na piękną dziewczynę.
Ona się śmieje i odgarnia długie włosy. Cicha bohaterka własnego życia. Pokazuje zdjęcia fajnego lakieru do paznokci, gada z chłopakami – wolontariuszami na korytarzu. Dyskutuje o szkole, jeździ po sali jak gdyby nigdy nic. Widzi szklankę do połowy pełną, buduje z tego co ma. Tak jak można najlepiej, jak najtrwalej.
Drogę zastępuje mi Dobry Ojciec. Przełamuje się opłatkiem i serdecznie mnie całuje.
– Życzę panu wielu sił i wiele radości w życiu.
I nie wiem co dalej powiedzieć. Jego córka jest już dorosła, a on niezmiennie wozi ją na rehabilitację. Mijamy się w drzwiach niemal co tydzień. Zawsze uśmiechnięty, wita się, zgaduje. Obserwuję go, gdy tego nie widzi. Jego czułość, z jaką zwraca się do swojej córki, jego troskę, nieustępliwość. Jego serce. Cichy bohater, który codziennie oddaje kawałek siebie w postaci czasu, trudu, zaangażowania. Codziennie, od wielu, wielu lat.
Kilka zdawkowych ukłonów, bezpieczne krzesło i taca z ciastkami. Wchodzi Mikołaj i z przyjemnością obserwuję gwar, radość i rozgardiasz jakie ze sobą wnosi. Nie ma sztucznej pompy, nie ma skrępowania tym, że ktoś niedomaga. Temu żółwika, temu piątkę, tego na kolanko. Nie umie mówić, to niech zanuci, albo krawat niech zagra. A płacząca dziewczynka ma natychmiast łezki otrzeć. Dziarsko idący o dwóch laskach, piekielnie zdolny młodzieniec będzie odpytywany z wiersza „Lokomotywa”. Znudzony młodzian mruczy, że przydałoby się z pierwiastków, ale cóż, recytuje wierszyk. Podchodzi inny chłopak.
– W skali od 1 do 10, na ile był grzeczny? – pyta Mikołaj.
– Na minus trzy – krzyczę i śmiejemy się wszyscy podjadając rybkę.
Rozmowy wokoło. Tu polityka, tu że gorąco i niepotrzebnie rajstopy założone, że pierogi dobre i jeszcze to rafaello wyśmienite, że zaraz ktoś pęknie. Zagaduję T, czy się widzimy po świętach. Nie, nie będzie go jeszcze długo. Odleżyna, otwarta już rana. Zagoić się przecież musi. Do rozmowy włącza się mama T. Plastry są. Tak, te ze srebrzanem. Niby aloes też pomaga, ale T. na aloes uczulony. Mówię to plastrach lnianych. Tak, tak one są bardzo dobre, ale nie refundowane. I to w zasadzie zamyka temat.
Siedzę przy tym stole i patrzę na ludzi obok. Na to jak żyją. Budują krok po kroku swoje życie i swoich podopiecznych. Pomimo trudów, pomimo przeciwności, pomimo, że jest czasem ciężko, bardzo ciężko. Oni żyją jak mogą najlepiej. Widzę jak żartują, uśmiechają się i rozmawiają o pierogach.
Jeszcze mini koncert, jeszcze kilka uśmiechów, pachnące jabłko na drogę. Przewieszam kurtkę mamy B. na niższy wieszak, bo ona nie może przecież ręki wysoko podnosić. Żegnam się i wychodzę w mroźną noc. Jadę wolno, bo droga trochę rozmazuje się. Bo w oczach zaczyna mi się szklić, gdy pomyślę, że wracam do domu. Do moich dzieci, mądrych i kochanych i do Ł. który zawsze jest obok. W oczach szkli mi się, ale w sercu widzę wyraźnie. Szczególnie dziś. Mam tak wiele. Mam z czego budować. Codziennie, przez wiele, wiele lat.
Są momenty w historii, gdzie bohaterstwem jest stanąć, podnieść głowę, nie poddać się i umrzeć za to, w co się wierzy. Są też momenty, gdzie bohaterstwem jest stanąć, nie poddać się i ŻYĆ. Codziennie umierając dla swego egoizmu, dla wygodnictwa, będąc wiernym zasadom, w które się wierzy. Codziennie dając cząstkę siebie innym. Być bohaterem swego czasu. To jest wyzwanie, dla którego warto żyć i umrzeć.
Źródło grafiki: pixabay.com
4 komentarze
Jak zwykle w punkt Ester:)
Dzięki Bella 🙂
Wzruszające i motywujące. Czuję, że właśnie zająłem myśli czymś naprawdę wartościowym.
Dziękuję Janie.