Z reguły się śpieszę. Wyjeżdżam do pracy z zegarkiem w ręku, tak by zdążyć wszystko pozałatwiać, wszystkich porozwozić i nie spóźnić się. Ostatnie informacje z telefonem przy uchu, na szybko, w biegu. Nie jest to dobre, dlatego czasem specjalnie chcę wyjechać wcześniej.
Jadę więc ostatnio do miasta samochodem załadowanym dzieciakami, rolkami i kaskami. Po drodze liczymy psy i koty. Spokojny rozładunek dzieci. Potem ma być bankomat i rzeczoznawca. I już widzę, że muszę przyspieszyć. Idę raźnym krokiem i przy niewielkim rondzie widzę staruszkę o kulach przechodzącą przez przejście dla pieszych. Zatrzymał się jeden samochód, za nim drugi. I ten drugi w końcu zatrąbił. Może nie widział staruszki, może się spieszył, może był burakiem. To zabolało. Zwolniłam. Popatrzyłam na tą starszą kobiecinkę z trzęsącymi się ramionami i stroskaną twarzą i posłałam jej uśmiech.