Koszę trawę. Lubię ten czas, bo jestem sama z moimi myślami. Dla odmiany zajmuję się tylko jedną rzeczą na raz. Jakież to przyjemne. Jak to relaksujące. Zdejmuję buty i czuję wilgotną ziemię, kłujące źdźbła trawy i twarde szyszki sosen. Niby w butach jest bezpieczniej, ale na boso jest tak jakoś naturalniej. Bliżej mi wtedy do tej ziemi. Uważnie stawiam nogi, zwalniam mimowolnie.
Zwalniam.
Jestem tylko w jednym miejscu na ziemi, żyję tu tylko raz. To straszna pokusa, żeby się tak nachapać tego życia, ciągle pędzić i pędzić, objeść ponad miarę. Te wszystkie szkolenia, kursy i studia na które chciałabym pójść. Ci wszyscy niesamowici, cenni ludzie, których warto byłoby posłuchać, spotkać, zapytać. Te wszystkie książki, które chciałabym przeczytać (a ja wiem, że nie starczy mi na to życia, bo wstręciuchy pisarze ciągle i ciągle piszą nowe).
Zwalniam. Na przekór pędowi dookoła. Na przekór głowie słucham serca.
Nie zdążę przebiec przez to życie biorąc udział w wszystkich tych ważnych, pięknych i mądrych wydarzeniach. Nawet gdybym miała na nogach najlepsze buty do biegania. Nawet gdybym nie wiem jak się natężała.
Zamiast tego wybieram być tu i teraz. Wybieram autentyczność obecnej chwili. Zdejmuję buty, bo twarda podeszwa, choc chroni, to tez izoluje i odgradza. Nie jest tak łatwo, bo czasem pokłuje coś od spodu, czasem spod nóg wyskoczy żaba i napędzi stracha, trzeba uważać na ślimaki, mrówki i inne insekty.
Dziś jest ten dzień, jeden jedyny. Wypije jego słodycz, przełknę jego gorycz. Przeżyję go , zapamiętam, docenię.
Codziennie uczę się zdejmować buty.
Źródło grafiki: https://pixabay.com/pl/photos/kwiaty-stokrotki-%c5%82%c4%85ki-bia%c5%82e-kwiaty-276112/