Jestem utkana z codziennych i niecodziennych czynności, ról i obowiązków. Trochę żona, trochę mama, trochę córka, siostra i przyjaciółka. Znajoma, koleżanka, pedagog, terapeutka.
Wszystkiego po trochu. Trochę piszę, trochę gram, trochę gotuję. Trochę śpię, piorę, odpoczywam. Pracuję zawodowo – baaaardzo nie trochę.
Wszystkiego co nieco. Nie całkowicie, czasami za mało, czasami za dużo. Czasami zupełnie niewystarczająco.
Jestem też utkana z relacji z innymi kobietami i przez całe życie wchłaniam tą otaczającą mnie kobiecość. Kobiecość tak różnorodną, że nie dam rady jej pomieścić. Podpatruję, podglądam, zerkam na przebywające w pobliżu kobiety i patrząc na nie, inspiruję się ich życiem. Uczę się jak rezygnować i jak się nie poddawać. Jak walczyć i jak przegrywać. Uczę się śmiać , płakać i współczuć. Uczę się cech przeciwstawnych i odmiennych, bo tak różne i odmienne są kobiety dookoła mnie. To mnie tworzy. Mnie – kobietę buduje ręka, która błogosławi mój poród w domu. Buduje mnie płacz przez słuchawkę nad chorym maleństwem innej kobiety. Budują drobne prezenciki, słowa docenienia i uznania. Buduje podarowana bluzeczka, podzielony posiłek i przyjazny uścisk, telefoniczne pogaduszki. Budują te spojrzenia pełne uważnej troski, z których więcej wyczytuję, niż ze słów, które nigdy nie padły.
Uczę się też nie uciekać od kobiet, które za najlepszą radę uznają „Ogarnij się i weź się za siebie”, czy też zadają pytania, na które same nigdy by nie chciały odpowiedzieć. Nie uciekam. Przekuwam strach na ostrożność , dystans i decyzję, że nie odsłonię swojego miękkiego podbrzusza. Potrafię już wejść do pokoju mojego życia i spokojnie rozejrzeć się, kto tam stoi. A że Ktoś kiedyś odmienił moje serce, już nie będę węszyła wyszukując tam zagrażających ludzi. Minę ich, pójdę do dobrych. Do tych, których serce bije podobnie jak moje. Nie jednakowo, inaczej. Ale bije.
To ja – kobieta z wszystkim po trochu.
To jak. Całkowita. Kompletna. Wystarczająca.
Wiem gdzie idę, wiem jak skończę.
To mi wystarczy. Całkowicie.