Ostatnio byłam bardzo zajęta. Dnie spędzałam w pracy, w domu, w aucie. Wieczory zaś poświęcałam na czytanie. Czytałam. Dużo czytałam. Czytałam wywiady. Te za i te przeciw. Czytałam wypowiedzi lekarzy i prawników. Stanowiska fundacji, stowarzyszeń i indywidualne wpisy. Czytałam wypowiedzi kobiet i mężczyzn. Czytałam też projekt ustawy. Kilkakrotnie.
Im dłużej czytałam, tym bardziej było mi niewygodnie, tym ciężej, tym trudniej. Nie z powodu moich poglądów, ale z powodu tego, co zobaczyłam i usłyszałam.
I mam taką nieśmiałą propozycję. Takie ciche, naiwne marzenie.
A gdyby tak zacząć od siebie, zamiast mówić, co inni powinni robić. Pomyśleć, na co można mieć samemu wpływ w realnej rzeczywistości. Gdyby tak zacząć rozmawiać ze swoimi dziećmi na trudne tematy. Z dziewczynkami i z chłopcami. Nie bać się pytać o ich zdanie, wspólnie zastanawiać nad rozwiązaniem. Nie wyręczać, nie wychowywać maminsynków. Uczyć odporności na trudne sytuacje, odpowiedzialności za swoje błędy, dawać wybór.
A gdyby tak uśmiechać się do ludzi na wózkach, do dzieci z trisomią, czy z innymi zespołami. Gdyby tak przepuszczać je w kolejce w sklepie, ustępować miejsca w autobusie, przepuścić u lekarza. Gdyby jakoś pokazać, że są mile widziane w przestrzeni publicznej, że po swoich zajęciach nie muszą siedzieć tylko w domu. A gdyby tak zaproponować jakąś pomoc rodzinie, którą dotknęła niepełnosprawność, gdyby zaangażować się w Szlachetną Paczkę, pójść do centrum wolontariatu, do MOPS-u, GOPS-u, PCPR-u. Przejść się do hospicjum, do Domu Dziecka, do Domu Samotnej Matki, do Domu Opieki Społecznej i spytać:
– Jak mogę pomóc?–
A gdyby tak nie tylko swój 1% przeznaczyć na cele dobroczynne. Ale trochę więcej. Swój czas też. Stać się rodziną zaprzyjaźnioną, zastępczą, adopcyjną.
A gdyby tak zamiast krzyczeć głośno, na chwilę umilknąć, podejść i spytać cicho
– Jak się czujesz? Jak mogę ci pomóc? –
I usłyszeć o bólu, o strachu, o samotności, o biedzie. O tym, że skoro jestem szmatą, to jaka będzie ze mnie matka, bo co ja dam, skoro jestem nikim. Usłyszeć o tym, jak kobieta chce sprzedać nerkę, bo ma marzenie, żeby choć jednej zimy było dzieciom ciepło w domu. O tym, że ojciec siedząc w szpitalu przy chorym dziecku kupuje w poniedziałek sobie worek czerstwych kajzerek i zjada je przez cały tydzień. Czerstwe, bo wtedy kajzerki wolniej się zjada.
A gdyby tak spróbować. Tylko spróbować mówić ludziom, że są ważni, nawet, gdy uważam że się mylą. Że zasługują na szacunek, nawet, gdy moim zdaniem są w błędzie. Gdyby tak, zamiast sarkastycznego „Oczywiście, masz prawo do własnego zdania” rzuconego jak psu kość, tego zdania posłuchać. A gdyby tak powiedzieć tyle dobrych słów, ile powiedziało się gorzkich.
Naiwna ze mnie osoba. Bardzo naiwna. Przecież rozmówcę różniącego się od nas można próbować zmusić do zmiany decyzji. Można nastraszyć, można wyszydzić, można spróbować zmanipulować. A potem ten rozmówca pójdzie tam, gdzie go nikt nie widzi, gdzie nikt nie patrzy i zrobi po swojemu. W ukryciu znów będzie sobą. Będzie głosował na swoich kandydatów, będzie w Internecie oglądał to co mu się podoba, będzie dalej żył po swojemu. Pozostanie wolny. Jak ty i ja.
Każdy niech więc zdecyduje, od kogo może zacząć się zmiana. Ja – naiwniaczka, marzycielka i ultrawrażliwiec, pomyślałam, że może zacznę od osoby, na którą mam największy wpływ. Od siebie. Będę zatem rozmawiała z moim siedmioletnim synem o samobójstwie, dalej będę głośno witała się na ulicy z chłopakiem, który wygląda jak roślina, a przecież zdał maturę, dalej będę siedziała i opowiadała osobom z rozszczepem kręgosłupa śmieszne historie o moich dzieciach, dalej będę szukała dobrych terapeutów i fundacji dla dzieci z trisomią. Nadal będę mówiła płaczącym matkom dzieci z genetycznymi wadami
– Da pani radę. Uda się. Spróbuję pomóc.–
Bo to są prawdziwi ludzie, żyjący obok mnie. To są prawdziwe problemy, nie dysputy na odległość. Nawet gdy za bardzo nie wiem jak pomóc, to choć spróbuję, bo lubię życie i lubię ludzi – tych Małych i tych Dużych. Lubię też Boga i lubię moją wolność.
Źródło grafiki: pixabay.com