Jest takie pytanie – zgoła niewinne i nieszkodliwe – które potrafi zranić bardziej niż kąśliwe słowo, które potrafi niejedną osobę doprowadzić do łez.
Historia miała miejsce czternaście lat temu. Wychodzę z koncertu i widzę, że mój brat z malutką córką na ręku rozmawia z naszym wspólnym kolegą (nazwijmy go R). R. gada, a przy okazji uśmiechała się do kilkumiesięcznego maleństwa. Ot, taka zwykła scena: dwóch facetów i malutkie dziecko. Podchodzę, wyszczerzam się i mam na końcu języka taką dowcipną uwagę skierowaną do R. – Nie ma co się tak do cudzych dzieci uśmiechać, tylko trzeba się o własne postarać.