Grzeczna i miła

Zawsze byłam grzeczna i miła. Jako nastolatka nie buntowałam się jakoś straszliwie. Uśmiechałam się, mówiłam  ładnie „Dzień dobry” i „Do widzenia”. Ja – taka zwykła dziewczyna ze wsi. Z normalną, ładną buzią, przeciętną figurą i wzrostem. Niedawno, w mroźną noc, usiłując zasnąć między dokładaniem do kominka i podłączaniem prostownika do akumulatora, przypomniałam sobie ciąg powtarzających się sytuacji w moim życiu, gdzie bycie miłą i grzeczną  nie pomagało.
Kiedyś zawitało na fb takie pytanie do kobiet: „Co byście zrobiły, gdyby na 24 godziny zniknęli wszyscy mężczyźni?” Odpowiedź, która zdobyła największą ilość polubień, to: „Poszłabym biegać w środku nocy i słuchałabym muzyki przez obie słuchawki, bez tej przemożnego uczucia, że jedną z nich muszę wyjąć”. Sto tysięcy osób polubiło ten komentarz. Smuci mnie to, że człowiek nie boi się wilka, dzika, czy innego drapieżnika z lasu. Największy strach w człowieku wywołuje inny człowiek. Ten sam rodzaj ssaka, ten sam gatunek, tylko płeć inna.
Pierwsze akcje, które pamiętam, to panowie z pobliskiej fabryki. Trzeba było przejść najszybciej jak się dało, bo wołali stojąc przy płocie. Jeden pan, czasem dwóch. Różne rzeczy wołali. Kiedy się chodzi do podstawówki, to człowiek stara się szybko zapominać. Potem było z górki, uwagi w pociągach, podszczypywanie pośladków w tramwaju w ostatnim momencie przed wyjściem, rzucanie prezerwatyw na ziemię. Pojawiali się panowie w krzakach ze spuszczonymi spodniami. Niewybredne propozycje od kogoś z przechodzącej grupy chłopaków.
Przez całą szkołę średnią ubierałam się grzecznie i miło. Nie chodziłam z dekoltem do pępka, czy w mini tak krótkiej, że prawie silnik na wierzchu. Kiedyś moja koleżanka wręcz spytała, dlaczego właśnie mnie zaczepiają. Szłyśmy przecież obie. Gdy jechałam tramwajem z koleżankami, to właśnie do mnie dosiadał się smagłolicy pan i zapraszał po angielsku na kawę. To mnie późnym wieczorem na Starówce zatrzymywał ktoś z bukietem kwiatów i propozycją restauracji. Zatrzymywano na drodze, z pytaniem, czy można mnie odwiedzić w domu. Przekonywano do następnego spotkania w pociągu. Za tydzień w pociągu o tej samej godzinie. Obcy pan proponował, że mnie sobie ukradnie,  inny pan przysiadał się w księgarni, zagadywał, a potem siedział przy stoliku tak długo, aż skończyłam czytać książkę (czytałam DWIE godziny) i śledził mnie, aż  do wyjścia z tramwaju. Pijany pan koniecznie chciał się ze mną żenić, ze mną -trzydziestoletnią kobietą jadącą na obronę pracy podyplomowej w widocznej ciąży. Ludzie nieznani, których widziałam pierwszy raz na oczy. I na szczęście po raz ostatni.
W momencie pojawienia się  sytuacji stresowej,  gdy jednostka czuje się zagrożona, mózg człowieka reaguje automatycznie na trzy sposoby – agresją, ucieczką lub zamrożeniem. Dobrze pamiętać o tych reakcjach w momencie dyskusji i pytań typu: „Czemu ofiara nie walczyła, czemu nie uciekała.?” Mnie mroziło. Niemal zawsze. Odcinałam się od rzeczywistości. Kiedyś wracałam od koleżanki. Stałam na peronie w długim, brązowym płaszczu i plecaku na plecach. Przechodzący obok pan zmierzył mnie spojrzeniem, przeszedł jeszcze raz, wrócił i stanął nieopodal. Dla osiemnastolatki chyba każdy starszy wgapiający pan się jest niepokojący. Ten był wyjątkowo niepokojący. Odeszłam na drugi kraniec peronu i wsiadłam do pociągu. Niepokojący pan przeszedł przez całą jednostkę pociągu i usiadł naprzeciwko mnie. Zdjęłam płaszcz, powiesiłam na haczyku. Pan zapytał, czy wracam z wycieczki. Kiwnęłam głową i udałam, że zasypiam. Miałam zamknięte oczy niemal całą drogę z Żyrardowa do Warszawy.
Te spotkania były na tyle niewygodne, że wypychałam je gdzieś w podświadomość. Czułam, że muszę sobie z tym jakoś radzić, a nie miałam pojęcia jak. W tym czasie miałam wielu kolegów, z którymi super się dogadywałam. Pisaliśmy listy, przegadywaliśmy całe noce, chodziliśmy na pizzę, lody, obiady, jeździliśmy na wspólne wyjazdy. Im lepiej się z kimś dogadywałam, tym było mi trudniej. Podświadomość pukała w postaci niepewności i strachu. Obroną był dystans, więc każdy, kto próbował podejść bliżej mnie, dostawał kosza. Każdy, dosłownie każdy, łącznie z Ł.
Kiedyś powiedziałam o tym Ł., jak bardzo wkurza mnie to trąbienie tirowców na mnie.
– Bo jesteś piękną kobietą – powiedział i mnie przytulił.
OK, rozumiem podziw, zrozumiałabym: „Ale z Pani cudna babka”. Rozumiem uśmiech, przepuszczanie w drzwiach, założenie płaszcza. Rozumiałam te kwiaty, rozumiałam nawet pytanie  w dorywczej pracy w drukarni: „Co taka piękna kobieta tu robi?” Ale aluzji z seksualnym podtekstem nie rozumiem.  To nie komplement. To policzek.
Dlaczego o tym piszę? Nie mam traumy. Mam cudownego męża. Mam fajnych kolegów, z którymi mogę rozmawiać o instalowaniu łącznika dwubiegunowego, wypieku chlebów na zakwasie i deficytach wyższych funkcji słuchowych. Nie żalę się. Mam się dobrze. Piszę o tym, bo mam córkę. Grzeczną i miłą. Mam też synów, których staram się dobrze wychowywać. Każdy z panów, z którym miałam nieszczęście się spotkać, miał mamę i tatę. Miał może siostrę, żonę, córkę. Piszę o tym, bo żyjemy w społeczeństwie, gdzie zakres naszego wpływu zaczyna się od rodziny.  Gdy synowie dorosną trochę, porozmawiam z nimi. O szacunku, o tym, co ja – kobieta-  uważam za męskie, a co za chamskie. Opowiadam też Bi o tych trudnych dla mnie sytuacjach, o moich reakcjach, o tym,  że można inaczej.  Mówię mojej grzecznej i miłej córce, to, czego ja nie wiedziałam, co potrzebowałam usłyszeć wiele lat temu. Że  odwagi  i asertywności możemy się nauczyć, że można oswoić lęk i go pokonać. Że nie jest sama.

 

Źródło grafiki: pixabay.com/pl/users/victoria_borodinova-6314823

Continue Reading