Ostatni dzień kalendarzowego lata. Słońce, ciepło, dzień wolny.
– Idziemy wszyscy na spacer – zakomenderowałam. I nie zwracając na przewracanie oczyma Bi i nieśmiałe protesty BT, rozdałam kurtki.
– Pójdziemy do autostrady, zobaczymy ile już zbudowano. Może zobaczymy jakieś zwierzęta, ślady- przekonuję całą rodzinę i samą siebie.
Spacer był udany. Na swój sposób. Bo przecież słońce, ciepło i dzień wolny. Byłoby cudownie, ale BT wziął ze sobą patyk. Taki patyk, który dawno wynalazł w lesie dziadków, który skrzętnie chował po kątach w starym domu i który JA WŁASNORĘCZNIE przewiozłam do nowego domostwa. O, ja, nierozumna.
I on ten patyk wziął na spacer. I z małego kamyczka sypnęła się lawina.
Bo Synek Przylepa chce wszystko to samo, co BT. I on ma mu ten patyk dać. Ale BT nie da, bo to przecież jego patyk. Taki specjalny. Nie, nie ważne, że jeszcze pół roku temu chciał go spalić w ognisku. Ten patyk jest jego. Wyjątkowy. Takie skrzyżowanie laski Gandalfa z ciupagą Janosika. Część jego tożsamości. Skarb. My precious. Przecież nie odda, ot tak.