Siedzimy wieczorem i rozmawiamy. Od jakiegoś już czasu siadamy wszyscy – w piątkę. Jest bitwa o koce, o najwygodniejsze miejsce na kanapie. Są słowne potyczki i uwagi. A potem rozmawiamy o tym, co dobrego się w ten dzień zadziałało. Rozmawiamy o Dniu Dziecka. Jest dużo śmiechu, bo Synek Przylepa, uznał, że Dzień Bobasa to wyjątkowo śmieszna nazwa. Śmieje się tak, jak tylko dziecko potrafi się śmiać. Szczerze, z głębi małego serduszka. Zaraża wesołością wszystkich dookoła. My śmiejemy się z nim również.
– Jakie miałaś dzieciństwo? – pytam szesnastoletnią Bi.
– Fajne – zamyśla się na chwilę. – I szalone trochę – zaczyna wspominać swoje wybryki i przygody.
Wieczorem daję Starszakom drobne podarki.
Tak, jutro będzie sushi, lody i inne pyszności. Ale to jest mniej ważne. Ważniejsze jest dla mnie to, że dzieci są obecne w moim życiu każdego dnia. Nie w urodziny, święta i Dzień Dziecka. Tak, wtedy też. Tak, wtedy świętujemy. Ale są na co dzień.
To stawia mnie do pionu, bo dobrą mamą nie staję się kupując im wypasiony prezent kilka razy w ciągu roku. Dobrą mamą jestem na co dzień. Buduję moje rodzicielstwo krok po kroku, zostawiając dzieciakom wspomnienia o tym kim jestem, gdy nikt nie widzi, gdy nikt nie słyszy, gdy nikt nie klaszcze. Nie porównuję cudzej sceny z moimi kulisami, bo wtedy zawsze będę gorszą matką. Robię swoje. Buduję moje rodzicielstwo poza oczami widzów. Scena jest tylko przez chwilę. Prawdziwe życie jest za kulisami. Chcę pamiętać, że Starszaki i Synek Przylepa pozostaną moimi dziećmi do końca życia.
Źródło grafiki: Obraz Mauricio Keller Keller z Pixabay