Najpierw spotkałam Jego. Prowadziłam warsztaty na temat rozwoju małych dzieci, a On przysłuchiwał im się przechodząc obok. Zaproponował przeprowadzenie takich warsztatów u Niego w mieście. Choć z różnych względów to wydarzenie nie odbyło się, to dzięki temu poznaliśmy się. On – taktowny, przystojny. I mądry.
Potem poznałam Ją. Wypoczywając w mazurskich lasach nie potrafiła się powstrzymać przed plewieniem skrawka zarośniętej rabaty. Budziła zaufanie. Ona – ciepła, radosna. I mądra.
To z Ona spytała mnie prosto z mostu – Jak się czujesz? – gdy było ciężko, naprawdę ciężko. I ja, introwertyczka, która się pilnuje, by nie obciążać innych swoimi bolączkami, zostałam tym pytaniem kompletnie rozmontowana. Jej ciepło przełamało mój dystans. Siedziałam, płakałam, mówiłam o moim bólu i samotności, w głębi duszy dziwiąc się, jak jej się udało dotrzeć do mnie.
To z Nią przegadałam pół sylwestrowej nocy w niewielkim pokoiku przylegającym do głośnej, rozbawionej sali. Siedziałyśmy razem z małym BT śpiącym mi na rękach. Nasze historie splatały się, wiele podobnych wątków, podobnych spostrzeżeń i podobnych wyzwań.
Do Nich jechaliśmy świętować, gdy skończyli przechodzić przez swoją ciemną dolinę. Dzieci kotłowały się na górze do dwunastej w nocy, a my siedzieliśmy w piżamach, jedliśmy domowy chleb, piliśmy malinową nalewkę. Słuchaliśmy ich opowieści i cieszyliśmy się ich radością.
To On i Ona stanęli z nami na fundamentach naszego domu. – Jeśli Pan domu nie zbuduje, próżno trudzą się budowniczowie – wyrecytował On. Młodsze dzieci łaziły po drzewach, starsze zrywały kwiaty. Dom nadal rośnie, pnie się w górę. Wiemy po co go budujemy, dlaczego chcemy tam mieszkać.
To On wskazał drogę, gdy było źle, ale ani ja ani Ł. nie mieliśmy mądrości i doświadczenia, żeby dotknąć problemu i go nazwać. On przyszedł z pomocą. Jak zwykle taktownie, z wyczuciem i mądrością.
On i Ona – nasi przyjaciele. W tym moim introwertycznym świecie bliskie osoby pojawiają się tu i teraz, intensywnie, dotykając serca. Jesteśmy razem, cieszymy się śmiejemy, zwierzamy. A potem machamy sobie na do widzenia i rozjeżdżamy się przechowując w pamięci ciepło naszych spotkań. Nie, nie dzwonimy do siebie, nie piszemy co chwilę. Nie informujemy o nowej fryzurze, o nowym aucie. Jedno jest pewne, pomimo, że na co dzień dzielą nas kilometry, że jesteśmy zajęci budowaniem własnego życia, gdy spotykamy się znowu, ani czas, ani odległość nie zmienia tego, że są mi bliscy. Cieszę się, że ich poznałam, bo tacy ludzie to skarb.