Niewinny patyk

Ostatni dzień kalendarzowego lata. Słońce, ciepło, dzień wolny.
– Idziemy wszyscy na spacer – zakomenderowałam. I nie zwracając na przewracanie oczyma Bi i nieśmiałe protesty BT, rozdałam kurtki.
– Pójdziemy do autostrady, zobaczymy ile już zbudowano. Może zobaczymy jakieś zwierzęta, ślady- przekonuję całą rodzinę i samą siebie.
Spacer był udany. Na swój sposób. Bo przecież słońce, ciepło i dzień wolny. Byłoby cudownie, ale BT wziął ze sobą patyk. Taki patyk, który dawno wynalazł w lesie dziadków, który skrzętnie chował po kątach w starym domu i który JA WŁASNORĘCZNIE przewiozłam do nowego domostwa. O, ja, nierozumna.
I on ten patyk wziął na spacer. I z małego kamyczka sypnęła się lawina.
Bo Synek Przylepa chce wszystko to samo, co BT. I on ma mu ten patyk dać. Ale BT nie da, bo to przecież jego patyk. Taki specjalny. Nie, nie ważne, że jeszcze pół roku temu chciał go spalić w ognisku. Ten patyk jest jego. Wyjątkowy. Takie skrzyżowanie laski Gandalfa z ciupagą Janosika. Część jego tożsamości. Skarb. My precious. Przecież nie odda, ot tak.
Przylepa wyje co chwilę, gardzi naprędce wyszukanymi patykami w okolicznych rowach.
– Patrz, jaki ładny, prosty, długi. Może ten? Może tamten?
Żaden nie jest dobry, tylko ten od BT.  Wycie zamienia się w pisk. Wszystkie zwierzęta przyczajone w lesie uciekają na łeb na szyję. Pisk przekracza 8000 Hz i pnie się w górę. Gdzieś w gniazdku pękają skorupki jajek. Ja wczuwam się  empatycznie w otoczenie: pękają mi bębenki i mam ochotę czmychnąć w knieje wraz ze zwierzyną.
Odwracamy uwagę jak możemy. O, jakie drzewa (cud, że ich ten pisk nie powalił), jaki wielki samochód na autostradzie, głęboki rów do skakania, ślady zwierząt. Szkoda, że uciekły.
– BT, daj mu na chwilę ten patyk – warczę z bezsilności. – On ci go nie zje. Pożycz. Na trochę. Pójdźmy dalej bez wycia.
W końcu BT ulega. Daje na chwilę. I od tej pory sterczy nad Przylepą.
– Nie uderzaj tak, nie można tak wbijać, uważaj, bo złamiesz, ubrudzisz, zepsujesz.
Bo to przecież jego Gandalfowo-Janosikowy skarb.
Przylepa dalej wnerwiony. Patyk co prawda jest w dłoni, ale BT oddycha jego powietrzem i włazi mu w jego krajobraz, odzywa się do jego mamy/taty/siostry. Konkurent samca alfa w stadzie. Pisk i wycie do kwadratu.
Idziemy sobie z Ł. spokojnie. Bi opowiada nam z przejęciem jakieś przygody z kuzynostwem na dzikim polu porzeczek. BT wysłałam 50 metrów przed siebie. Niech sobie pobiega.  Z tyłu napada nas jakiś pies. Podskakuje radośnie, ma dwa różne kolory oczu. Jak z oczami coś nie tak, to pewnie ze słuchem również. Może słabosłyszący jakiś, pisk Przylepy go nie przegonił.
Słyszę, jak Starszaki planują zimową wyprawę z kuzynami.
-Pójdziemy tam – Bi wskazuje pas drzew między polami – Musimy tylko wziąć ze sobą termos z herbatą.
– I czipsy – dodaje BT.
Synek Przylepa płacze, że na rączki. Odmawiam. Przedzieramy się przez skrót, który Bi obiecała nam pokazać.
– Na rączki, na rączki, na rączki, na rączki.
Ł. w końcu mięknie. A możne nie mięknie, tylko zadziałał ten piorun w moim spojrzeniu.
Znajome drzewa, nasz pies, nasz dom.
Pomyślałam, że jak już odsapnę, to znów wybierzemy się na spacer.
Tak za rok. Z patykiem, oczywiście.

 

Źródło grafiki: Obraz Steve Buissinne z Pixabay

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *